Z Radosławem Zawrotniakiem, najlepszym polskim szpadzistą, rozmawia Piotr Skrobisz
Głośno o Panu…
– Postanowiłem nie wyjść na ceremonię dekoracji podczas zawodów Pucharu Polski w Gliwicach, na których zająłem drugie miejsce. Taki krok zaplanowałem już dużo, dużo wcześniej, czekałem tylko na odpowiedni moment. Czemu? Po raz kolejny na krajowych zawodach najwyższej rangi organizatorzy nie przygotowali żadnych nagród dla zawodników. Podobna sytuacja ma miejsce już od kilku lat, nie widać jej końca. Czujemy się z tym źle, ale nikt do tej pory nie odważył się podjąć jakiegoś zdecydowanego kroku czy sprawy upublicznić.
Sprzeciwił się wreszcie Pan.
– A co by pan zrobił, gdyby za sukces na ważnych zawodach otrzymał pan puchar, dyplom i klubowy ręcznik? Albo butelkę szampana lub płyn do spryskiwaczy? Takie „nagrody” dostajemy my. Tymczasem nie jesteśmy już dziećmi. Mamy rodziny na utrzymaniu, sportu nie traktujemy jak hobby, tylko zawód w pełnym tego słowa znaczeniu. Codzienne treningi nie są niczym innym jak normalną pracą, o której nie możemy zapomnieć przez cały dzień, bo nakładającą na nas choćby reżim żywieniowy. Tymczasem sami sobie opłacamy starty, dojazdy, zakwaterowanie, a w zamian nie dostajemy nic. To przykre i nienormalne. Dlatego postanowiłem zrobić coś, co może wstrząsnąć środowiskiem. Uświadomić, że jest źle. Bo jest.
Moja żona trenowała szermierkę przez kilkanaście lat. Zdobywała medale mistrzostw Europy, była mistrzynią Polski. Teraz ma 32 lata i od dłuższego czasu bezskutecznie szuka pracy. Nie ma doświadczania zawodowego, którego każdy wymaga. Czy ma uznać, że czas poświęcony na sport był czasem straconym? Że wszystkie poświęcenia i wyrzeczenia były na darmo? A w jej sytuacji może się znaleźć wiele, wiele osób. Po ostatnich zmianach systemu stypendialnego premiowane są tylko imprezy główne, mistrzostwa świata i Europy. Raz do roku jedzie na nie kilku szermierzy, więc oni mają szansę jakieś utrzymanie sobie wywalczyć. A co z pozostałymi? Sukcesy na Pucharach Świata przestały być uważane za istotne…
Z jaką reakcją spotkał się Pana krok?
– Wiem, że nie wszyscy odebrali go dobrze, wychodząc z założenia, że medalista olimpijski pewnych granic nie powinien przekraczać. Ale ja nie zrobiłem tego dla siebie, nie zrobiłem tego z egoistycznych pobudek. Mam pracę w wojsku, mam stypendium sportowe. Tych nagród w ostatnich miesiącach nie otrzymałbym wiele, bo od czasu igrzysk w Londynie wpadłem w mały dołek, na podium za często nie stawałem. Chodziło mi o innych i środowisko zawodnicze mnie poparło. Od dawna wielu kolegów mówiło, że wypadałoby coś zrobić, zmienić, tylko jakoś brakowało chętnych. Postanowiłem wziąć to na siebie, także z tej racji, że jestem medalistą olimpijskim i mój głos może być lepiej słyszalny. Zależy mi na przyszłości szermierki. Kocham ten sport, wsiąkłem w niego. Tymczasem widzę, jak spada motywacja u zawodników. Bo co miałoby ich motywować? Płyn do spryskiwaczy?
Może w szermierce po prostu piszczy bieda i trzeba ten fakt zaakceptować?
– Po tym, jak ministerstwo sportu odebrało nam sporą część dotacji, jest dużo trudniej, ale i wcześniej nagród za wyniki nie było. Nie zaglądam nikomu do portfela, niczego nie wyliczam, ale skoro obligatoryjne startowe w Pucharze Polski, płacone z kieszeni zawodnika, wynosi 25 złotych, jeśli opłaca je 200 osób, to wychodzi suma pięciu tysięcy złotych. Nie wierzę, że z tej kwoty nie można wysupłać jakiejś części na nagrody dla najlepszych, zwłaszcza że swoje wynagrodzenie otrzymują wszyscy wokół: trenerzy, działacze, sędziowie. Pomijani są tylko główni aktorzy.
Ktoś chyba zapomniał, że szermierka jest sportem olimpijskim, dającym wiele szans powalczenia o medale igrzysk. Trzeba tylko na nią postawić, mądrze, długofalowo. Zrobili tak Włosi, Francuzi i zbierają owoce. Tymczasem ja mógłbym wymienić nazwiska znakomitych zawodników, którzy u nas pokończyli kariery, bo ze sportu nie mogli wyżyć.
W Polsce są tylko jedne zawody w szpadzie, które wyglądają tak, jak powinny wyglądać wszystkie. To Puchar Barbakanu w Krakowie. Rokrocznie gromadzą na starcie światową czołówkę, pula nagród jest dzielona na najlepszą ósemkę, zwycięzca otrzymuje 1500 euro. Można? Można.
Nie obawia się Pan konsekwencji protestu?
– Obawiam się i wiem, że ma być rozpatrywany przez zarząd związku. Mam jednak nadzieję, że obędzie się bez kar, bo przecież ja nie chciałem nikogo personalnie atakować, nie miałem zamiaru ogłaszać wszem i wobec, że wszyscy działacze są źli. Chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt. Rozpocząć dyskusję, którą dostrzeże choćby ministerstwo sportu, żyjące w przekonaniu, że wszystkim wiedzie się dobrze i pięknie. Tymczasem prawda jest taka, że zawodników zaczyna spychać się na szary koniec, że coraz trudniej wiązać nam koniec z końcem. Wewnętrzna motywacja jest szalenie ważna, emocjonalne przywiązanie do sportu też, ale w pewnym momencie przestaje wystarczać. Musimy coś zrobić, nim będzie za późno.
Dziękuję za rozmowę.
Tu znajdziecie państwo link bezpośredni do artykułu.
http://www.naszdziennik.pl/sport-pozostale-dyscypliny/30189,wolanie-o-pomoc.html.