Rozmowa z Radosławem Zawrotniakiem, jednym z najbardziej utytułowanych polskich szpadzistów
Gratuluję wyróżnienia, został Pan uznany za najlepszego sportowca Wojska Polskiego w ubiegłym roku.
– Dziękuję, to ważne i znaczące wyróżnienie. Zwłaszcza że dzięki wojsku mam zapewniony spokój przygotowań do olimpiady w Londynie. Szkoda, że takiego szczęścia nie mają moi koledzy z drużyny, wicemistrzowie z Pekinu.
Od dawna służy Pan w wojsku?
– Od półtora roku, w 3. Batalionie Zabezpieczenia Dowództwa Wojsk Lądowych w Warszawie, gdzie powstała mocna grupa sportowa. Podobnych ekip jest w Polsce kilka. Obecnie przygotowuję się do igrzysk wojskowych w Brazylii. Zapowiada się wyjątkowo dobrze obsadzona impreza, zwłaszcza że wielu doskonałych szermierzy, m.in. z Włoch i Niemiec, trenuje w klubach wojskowych.
Rozumiem, że służba nie ogranicza się tylko do występów na planszy?
– Nie, choć spotykałem się z takimi opiniami, że nasze związki z wojskiem ograniczają się do występów w zawodach. Jestem żołnierzem zawodowym, pełnię normalne obowiązki, które z tego wynikają. Oczywiście do najważniejszych należą występy na zawodach, ale proszę mi wierzyć, mają one większe, niż by się wydawało, znaczenie. Spotykamy się ze sporym odzewem ze strony żołnierzy stacjonujących poza granicami Polski, cieszą ich nasze sukcesy, są jakimś wsparciem i osłodą dnia codziennego. Mówię „nasze”, bo w wojsku służy wielu doskonałych sportowców, m.in.: Sylwia Gruchała, Krystyna Pałka, Piotr Małachowski czy Marcin Dołęga.
Wspomniał Pan, że podobnego „szczęścia” nie mają koledzy ze srebrnej drużyny. Może Pan to doprecyzować?
– Zacznę od tego, że wojsko daje poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji – dla sportowca szalenie istotne. Kwestie finansowe, bo o nich m.in. myślę, nie są uzależnione od konkretnego wyniku na jednych czy dwóch zawodach. Moi przełożeni doskonale zdają sobie sprawę z tego, że człowiek ma prawo do słabszych momentów, że może mu się powinąć noga. Takiej świadomości nie mają najwyraźniej osoby odpowiedzialne za polski sport, co ostatnio obserwuję choćby na przykładzie naszej grupy. Po zdobyciu olimpijskiego medalu otrzymaliśmy stypendia, które miały pomóc w przygotowaniach do Londynu. Przez dwa lata faktycznie nie było problemów, wszystko się zmieniło, gdy zapadła decyzja, że drużynowa rywalizacja szpadzistów zostanie wykreślona z programu najbliższych igrzysk.
Straciliście stypendia?
– Koledzy tak, ja sporą część, uratował mnie brązowy medal ubiegłorocznych mistrzostw Europy. Nie chcę się skarżyć, wylewać żali, ale proszę mi wierzyć, szermierka jest naszym zawodem, poświęcamy jej wszystkie siły i czas, zdobywamy medale (olimpijski i mistrzostw świat), a tu nagle, nie z naszej winy, zostajemy bez niczego. Już wiadomo, że zawody drużynowe wrócą na igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 r., ale wtedy naszej drużyny może nie być. Koledzy już zastanawiają się nad zmianą profesji, nie da się przeżyć dwóch lat bez stypendiów. Próbowaliśmy interweniować w ministerstwie sportu. Usłyszeliśmy, że nikt nie przewidział, iż dojdzie do takich zmian w olimpijskim programie, i nikt nie opracował alternatywy. Jakieś tam obietnice pomocy padły, na razie bez konkretów. W tej chwili, w szeroko rozumianej szermierczej rodzinie, grupy szpadzistek i florecistek znalazły się w komfortowym położeniu, są na nie przeznaczane ogromne pieniądze, reszta ledwo wiąże koniec z końcem.
W Londynie szpady drużynowej nie będzie, ale indywidualna jak najbardziej.
– I to chcę podkreślić. Medal z Pekinu miał nam zagwarantować stypendia, wciąż przecież mamy szansę na dobry wynik na najbliższych igrzyskach, tymczasem jest, jak jest. Rozumiem, że w polskim sporcie panuje zasada łożenia wielkich pieniędzy na gwiazdy gwarantujące olimpijski sukces. Tyle że takiej gwarancji nie ma, a po drodze są pomijani inni, o może mniej głośnych nazwiskach, ale niekoniecznie mniejszych talentach. Nie mówię tu konkretnie o szermierzach, tylko ogólnie. Taka filozofia niemal do minimum ogranicza szanse wystąpienia niespodzianek, a przecież przed Pekinem na nas też prawie nikt nie stawiał. Nikt nie stawiał na Agnieszkę Wieszczek w zapasach czy wioślarską czwórkę bez sternika, tymczasem wszyscy stanęliśmy na podium. Od kilku lat staram się pozyskać sponsorów – dla siebie, jak i drużyny. Chodzę od drzwi do drzwi. Niedawno dostałem list od jednej z wielkich firm, która swą odmowę uzasadniła odprowadzaniem dziesiątek milionów złotych podatku do budżetu państwa. „I to państwo powinno się zająć pana osobą” – przeczytałem. Wiem, jestem pewien, że przy niższych podatkach, rozmaitych ulgach, ogromne koncerny z chęcią przyjmowałyby sportowców pod swe skrzydła, bo stanowilibyśmy dla nich doskonały produkt marketingowy. Niestety, dziś to mrzonki. Dba o nas centrala, może nawet powinienem powiedzieć „dba” w cudzysłowie. Nie rozumiem np., dlaczego mój trener klubowy Zbigniew Ryczek musi ze mną pracować za darmo, dlaczego nie jest finansowany odgórnie. Reprezentuję barwy AZS AWF Kraków, który nie przeznacza środków na moje szkolenie, bo jestem za stary. Człowiekiem, który mnie wyszkolił i praktycznie doprowadził do olimpijskiego podium, nie interesuje się państwo. Lubimy się, jakoś dogadujemy, ale czy tak to powinno wyglądać?
Jaka zatem przyszłość czeka Waszą drużynę?
– Na razie rywalizujemy ze sobą o jedno, góra dwa miejsca do Londynu (śmiech). Mam nadzieję, że cały czas zdrowo, potem na nowo zaczniemy bój o Rio. Łatwo nie będzie. Nie wiem, jaki będzie skład. Straconego czasu nie da się szybko nadrobić. Rosjanie już dwa lata temu rozpoczęli przygotowania młodych szermierzy pod kątem igrzysk w 2016 roku. Nie liczą na natychmiastowe sukcesy, długofalowa praca ma przynieść efekt w przyszłości. Trener Ryczek uważa, a jest on dla mnie autorytetem, że odpowiednio wyszkolonemu szermierzowi trzeba poświęcić nawet osiem lat, by doprowadzić go do olimpijskiego podium, ponieważ to tak specyficzna i złożona dyscyplina. Nie bądźmy zatem krótkowzroczni, bez odpowiednich nakładów już teraz nie ma co myśleć o medalach w przyszłości.
Gdy przyglądam się polskiemu sportowi, nachodzi mnie często refleksja, że wydaje się ogromne pieniądze na leczenie, a nie stosuje się tańszej i w gruncie rzeczy skuteczniejszej prewencji. Centrala w Warszawie często nie dostrzega tego, co dzieje się na dole. Środki są źle zarządzane, panoszy się administracja, pieniądze otrzymują wszyscy, tylko nie zawodnik i trener. Nie mówię tu o najlepszych, bo oni sobie poradzą, tylko o dobrych, młodych, z potencjałem na przyszłość. W ich obronie trzeba stanąć, bo oni pracują najczęściej za darmo i z pasji, a to na dłuższą metę do niczego nie prowadzi. Państwo najpierw zabiera fundusze ich rodzicom, by potem w żenujący sposób (papierologia, dobra wola urzędnika) zwracać ułamek. Jestem ciekaw, co by było, gdyby nastąpiła decentralizacja władzy i środków finansowych, czyli sport przeszedł w ręce wojska, policji, uczelni wyższych, klubów szkolnych, samorządów czy ośrodków miejskich. Brzmi to może nierealnie, ale jestem przekonany, że byłby to świetny krok, bo one są bliżej człowieka i jego potrzeb. Tymczasem na Akademickie Centra Szkolenia Sportowego nieustannie obcina się środki, coraz mniej zawodników ma szansę na objęcie programem. Proszę zobaczyć, ilu sportowców wywodzących się z AZS-ów stanęło na podium w Pekinie. Jeśli zatem państwo i poszczególni ministrowie nie radzą sobie, może lepiej przekazać sport w prywatne ręce, poprzez oczywiście m.in. różne udogodnienia? Ludzie nie są głupi, zdrowy system i najlepszy produkt pod każdym względem daje sport prywatny, od małej siłowni, poprzez mecze Wielkiego Szlema czy NBA. Dziś przyszłość wielu świetnych nawet zawodników zależy od dobrej woli jakiegoś urzędnika w Warszawie. Może warto by to zmienić?
Zatrzymajmy się na chwilę przy najbliższej olimpiadzie. Jak wyglądają kwalifikacje w szpadzie?
– Lista światowa liczy około 1000 zawodników, na zawodach Pucharu Świata pojawia się regularnie około 250, na igrzyska pojedzie góra 40 – to pokazuje, jak trudna czeka nas rywalizacja. Kwalifikacje rozpoczną się 1 maja, potrwają dokładnie rok, złoży się na nie osiem zawodów PŚ, mistrzostwa świata i Europy. Do Londynu pojedzie 12 najlepszych z listy i potem po trzech najlepszych z danego kontynentu. Żeby w gronie szczęśliwców znalazło się dwóch Polaków, jeden z nas musi być w czołowej dwunastce, pozostały wśród najlepszych Europejczyków.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Radosław Zawrotniak (ur. 2 września 1981 r., reprezentuje barwy AZS AWF Kraków) – czołowy polski szpadzista, wicemistrz olimpijski (2008) i brązowy medalista mistrzostw świata (2009) w drużynie, brązowy mistrzostw Europy indywidualnie (2010). W ubiegłym roku zdobył dwa złote krążki wojskowych mistrzostw świata..